Regres brzmi jak termin z sali sądowej i słusznie. Etymologicznie pochodzi od łac. regressus („odejście, powrót wstecz”), rozpowszechnionego przez fr. regrès. W ubezpieczeniach ten „powrót” ma bardzo konkretne znaczenie: pieniądze, które trafiły do poszkodowanego, wracają, tyle że już nie do niego, tylko do ubezpieczyciela, który następnie dochodzi roszczenia od faktycznie odpowiedzialnego sprawcy.
Reasekuracja to pojęcie, którego sens da się odczytać już z samej konstrukcji słowa: „ponowne” zabezpieczenie. W tle mamy zarówno logikę prefiksu re- („jeszcze raz”), jak i rdzeń kojarzony z łacińskim securus – „bez troski”, „bezpieczny”. Ta etymologiczna intuicja dobrze oddaje istotę samego zjawiska: ochrona nie kończy się na pierwszej linii, lecz może zostać wzmocniona kolejną warstwą. W świecie współczesnych ryzyk taka warstwowość nie jest luksusem, ale koniecznością.
W powszechnym wyobrażeniu prowizja to po prostu „procent dla pośrednika”. Innymi słowy to niewidoczny składnik ceny ubezpieczenia, ukryty w składce, finansowany przez klienta, rozliczany przez ubezpieczyciela, stanowiący główne źródło przychodu brokera lub agenta. To miejsce, w którym spotykają się trzy perspektywy: klienta, pośrednika i zakładu ubezpieczeń.
W niektórych polisach, aneksach i OWU pojawia się gdzieś skromny dopisek: Pro Rata Temporis. Większość klientów go ignoruje, dopóki… nie pojawi się temat zwrotu składki albo dopłaty w trakcie roku. Wtedy to łacińskie zaklęcie nagle zaczyna oznaczać bardzo konkretne pieniądze.
Pojazd historyczny” w ubezpieczeniach to nie stare auto z parkingu pod blokiem, ale precyzyjna kategoria ryzyka, z definicją, konsekwencjami finansowymi i bardzo konkretnym wpływem na cenę oraz zakres ochrony. Innymi słowy: to różnica między „sympatycznym staruszkiem” a majątkiem, który w razie szkody potrafi kosztować setki tysięcy złotych.
Polska Izba Ubezpieczeń to organizacja samorządu gospodarczego reprezentująca zakłady ubezpieczeń. Definicja mówi „reprezentuje zakłady ubezpieczeń”. Rynek widzi coś więcej.