Ryzyko niehandlowe brzmi jak pojęcie z podręcznika, w praktyce jest raczej jak awaria zasilania: nie widać jej w umowie, a potrafi zatrzymać całą operację. Co istotne, nie wynika z „nieuczciwego kontrahenta” ani z jego słabej kondycji finansowej. Źródło jest gdzie indziej, w otoczeniu politycznym, regulacyjnym i instytucjonalnym.
W świecie ubezpieczeń finansowych największe ryzyka rzadko mają postać spektakularnych katastrof. One nie wybuchają, nie płoną i nie generują nagłówków w serwisach informacyjnych. Zamiast tego pojawiają się w postaci przelewu, który nie dochodzi. Faktury, która „jeszcze chwilę poczeka”. Kontraktu, który nagle przestaje obowiązywać, co ciekawe jednostronnie i bez ostrzeżenia. To właśnie w tej pozornie banalnej codzienności kryje się ryzyko handlowe, jeden z najbardziej niedocenianych, a zarazem najbardziej dotkliwych obszarów ryzyka w działalności przedsiębiorstw.
W świecie ubezpieczeń najpoważniejsze zagrożenia rzadko krzyczą. One raczej milczą, kryjąc się w arkuszach kalkulacyjnych, modelach statystycznych i założeniach, których klient nigdy nie zobaczy w Ogólnych Warunkach Ubezpieczenia. Jednym z takich zagrożeń jest ryzyko aktuarialne, czyli pojęcie, które brzmi akademicko, lecz w praktyce potrafi boleśnie zweryfikować jakość ochrony ubezpieczeniowej.
Renta ubezpieczeniowa to jedno z tych pojęć, które funkcjonują w naszej świadomości od lat, a mimo to wciąż bywają nieprecyzyjnie rozumiane. Zwykle kojarzy się ją z emeryturą, czasem z inwestycją, a niekiedy, choć niesłusznie, z utratą kapitału. Tymczasem renta nie jest ani finansowym reliktem, ani produktem „dla nielicznych”. Choć jego konstrukcja jest dobrze znana od dekad, właśnie dziś najlepiej odpowiada na wyzwania związane z bezpieczeństwem dochodu w długim czasie.
W niektórych polisach, aneksach i OWU pojawia się gdzieś skromny dopisek: Pro Rata Temporis. Większość klientów go ignoruje, dopóki… nie pojawi się temat zwrotu składki albo dopłaty w trakcie roku. Wtedy to łacińskie zaklęcie nagle zaczyna oznaczać bardzo konkretne pieniądze.
Polisa posagowa nie jest „ładną skarbonką w opakowaniu ubezpieczeniowym”. To długoterminowa umowa, w której rodzic – bardzo wprost – odpowiada sobie na pytanie: co się stanie z finansowym startem mojego dziecka, jeśli mnie zabraknie albo życie pójdzie niezgodnie z planem. To nie jest produkt od „odkładania reszty z zakupów”. To narzędzie do zabezpieczenia konkretnego momentu w przyszłości: wejścia dziecka w dorosłość.